Drugie DLC do Scarlet/Violet sprawia że tytuł jest dużo fajniejszy, ale nadal to za mało, żeby uratować całą grę… Przeczytajcie moją recenzję, żeby zrozumieć o co mi chodzi 🙂
Historia Pokemon Scarlet/Violet została właśnie zakończona. DLC nazwane The Hidden Treasure of Area Zero składa się z dwóch części – The Teal Mask i The Indigo Disk i… dopiero tak na prawdę to drugie nawiązuje do „Area Zero” i jego ukrytego skarbu.
I to jest mój pierwszy problem z tym DLC bo zanim wejdziemy do Area Zero, serwowane są dwie (no nie ukrywam całkiem fajne) nowe krainy – Kitakami i Blueberry Academy (w Unovie), które w ogóle nie nawiązują ani trochę do Area Zero. Poznajemy też zupełnie nowych ludzi, a cała historia w Scarlet/Violet wydaje się schodzić na dalszy plan. Z jednej strony rozumiem teraz pierwszą część DLC, która jest wprowadzeniem postaci do zupełnie nowej historii, a druga część tę historię rozwija. Ale bardzo ubolewam, że Arwen nie mógł wejść do Area Zero razem z nami, bo bardzo byłoby to mu potrzebne.
Po wydaniu DLC, Game Freak poinformował, że na początku stycznia wejdzie aktualizacja do gry dodająca jeszcze kawałek historii związanej z podstawową częścią gry Scarlet/Violet. Wątki Arwena i naszych pierwszych przyjaciół z akademii zostaną więc odpowiednio zamknięte.
Ale przejdźmy do dzisiejszego gwoździa programu jakim jest The Indigo Disk (recenzję The Teal Mask możecie przeczytać tutaj) i podsumujmy całe THToAZ.
The Indigo Disk wrzuca nas do Unovy. Dokładniej do Blueberry Academy, które znajduje się w nieokreślonym miejscu w Unovie – na morzu. Szkoła została założona niedawno i znajduje się prawie w całości pod wodą. Oprócz standardowych klas, znajdziemy tam ogromne terrarium podzielone na 4 strefy w którym możemy łapać Pokemony i walczyć z innymi trenerami. I na tym terrarium zatrzymam się na chwilę.
Galar ma dynamax, a Unova… terastal?!
W podwodnym terrarium które jest potężną i ogromną mapą (moim zdaniem nawet większą niż Kitakami) znajdują się różne biomy, które są bezczelnie podzielone na 4 jak kawałki pizzy. Nie ma delikatnego przejścia między obszarami, tylko podział linią bloków, które jasno wskazują w jakim obszarze się znajdujemy. Pokemonów tam jest ogromna liczba, tak samo aktywności do zbierania i walczenia. Terrarium jest moim zdaniem bardzo fajnym i zróżnicowanym miejscem. Bałem się, że będzie proste i płytkie, ale myliłem się. Jest tam co robić i na co popatrzeć. Znajdziemy tam też ogromne jaskinie i góry. Mapa robi dobre wrażenie i uważam, że jest zdecydowanie na plus.
Oprócz tego fenomen terastalizacji pojawił się w Terrarium za sprawą specjalnej kopuły zawierającej cząstki terastal z Paldei i Kitakami (w dużym uproszczeniu hehe). Z tego powodu Pokemony mogą się w Terrarium terastalizować. Oznacza to, ze Unova jest drugim po Paldei regionem w którym występuje fenomen terastal. Warto to odnotować.
W terrarium stoczymy walki z czterema liderami lokalnego klubu walki oraz „liderem liderów”, a w samym centrum znajdziemy bazę do wypadów ze znajomymi.
Cześć, jestem chodzącym Pokemonem
Zanim przejdę do fabuły to opowiem jeszcze o jednej świetnej rzeczy, które wprowadziła ta część DLC, mianowicie o „Synchro Machine”. To urządzenie, które sprawia, że możemy… sterować naszym Pokemonem. Jeśli kojarzycie gry z serii Super Mystery Dungeon to mniej więcej tak to wygląda, tylko jest w uproszczonej formie. Jeśli wypuścimy Pokemona do szybkich walk na mapie, to możemy wejść w jego umysł i przejąć nad nim kontrolę. To nie jest tak, że Pokemon chodzi za nami, tylko MY jesteśmy tym Pokemonem! Możemy zwiedzać krainę i walczyć szybko z innymi stworkami sami będąc Pokemonem. Jest to świetna sprawa, ponieważ każdy Pokemon jest inaczej animowany, ma inną prędkość i trochę inne zachowanie. Jest tu wiele uproszczeń – nie możemy skakać, a wpadnięcie do wody (jeśli Pokemon nie umie pływać, czyli jeśli pojawia się pod nim ponton na wodzie w trakcie walki) wyłącza tę opcję. No ale możemy też zbierać przedmioty i szybko poruszać się po krainie w ten sposób.
Bardzo mi się to podoba, bo można rzeczywiście fajnie się pobawić, popływać i polatać. W końcu wykorzystane modele i animacje do czegoś fajnego się przydają. Nigdy wcześniej w Pokemonach nie było takiej opcji (nie licząc wspomnianych wcześniej Mystery Dungeonów). W internecie pojawiło się już mnóstwo memów i filmików z tym jakie zabawy można robić z Pokemonami. Warto odnotować też, że tryb ten działa również ja gramy ze znajomymi, więc możemy wyjść naszym shiny Pokemonem i potrollować tych, którzy na shiny polują 😉
Bring back National Dex!
Pokedex w Kitakami zawierał 200 Pokemonów, natomiast ten w Blueberry zawiera 242. Po starcie DLC znałem w nim już 72 Pokemony (nie miałem full dexa, więc być może dobiłbym więcej). Oznacza to, że w całej grze Pokemon Scarlet/Violet wraz z DLC znajduje się około 750-800 Pokemonów* i chciałbym napisać, że mi się to zajebiście nie podoba.
*Nie mogę znaleźć dokładnie informacji w internecie a sam nie liczyłem – ile dokładnie jest Pokemonów wszystkich we wszystkich Pokedexach w S/V. Niektóre Pokedexy powtarzają niektóre Pokemony, więc nie można tego policzyć tak po prostu jako 400 (podstawka) + 200 i 242 (DLC1+2). Jest tego jednak trochę mniej.
Nie wszyscy fani więc będą mogli złapać swojego ukochanego Zubata w Scarlet/Violet, czy Unowna, bo tych w kodzie gry po prostu nie ma. Od lat nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania i zawsze będę punktował to jako minus.
Mnóstwo fajnych pierdół
Nie będę opisywał tu wszystkiego co dodało DLC, ale warto odnotować, że jest tego wyjątkowo dużo. Przy recenzji pierwszej części mówiłem, że GameFreak musi się przynajmniej 3 razy bardziej postarać, by mi się podobało i wiecie co? Postarali się!
Blueberry Academy i Terrarium jest bardzo fajne. Nowe postacie są bardzo fajne. Dodano dużo fajnych aktywności pobocznych, które opierają się o zdobywanie BP – Blueberry Pointów i można te atrakcje wykonywać wspólnie z innymi osobami (maksymalnie TY i 3 inne osoby). Można połapać wiele legend, można w końcu normalnie LATAĆ (!) a nie tylko szybować na naszej legendzie (Koraidonie lub Miraidonie), można też odkryć kilka smaczków fabularnych, spotkanie z Team Star oraz z Profesorami. Podobają mi się też animacje Pokemonów, a te nowe, które dodali w DLC (dosłownie legenda i kilka sztuk) są całkiem ok.
I teraz powiem coś, co może się wam nie spodobać, ale The Hidden Treasure of Area Zero mi się całościowo PODOBAŁO. Pierwsze The Teal Mask było BARDZO SŁABE, ale The Indigo Disk było na prawdę SUPER. Widać napracowanko. Bardzo podobną sytuację mieliśmy przy grach Sword/Shield, gdzie pierwsza część DLC była bardzo słaba, ale druga bardzo fajna. To podobna sytuacja.
Całościowo powiem tak – jest to całkiem fajne DLC do bardzo kiepskiej gry. Samą grę Pokemon Scarlet/Violet trudno mi jest wam polecić, ale jeśli już je posiadacie – zakup DLC jest warty przemyślenia. Ode mnie dostaje okejkę.
Pierwszą część DLC ogrywałem z przymusu, drugą z własnej chęci i woli. I to chyba najlepiej świadczy o tym, że GameFreak potrzebuje jeszcze przynajmniej ROK do wydania każdej gry by wprowadzić fajne nowości i przynajmniej 20 lat, by poprawić jakiekolwiek błędy (tych nadal jest wiele, jak chociażby problem ze zrobieniem kanapki w party…).
Powrót do Pokemon za sprawą DLC przypomniał mi jak Pokemon S/V są fajnymi grami z fajnymi mechanikami, ale bardzo kiepskim wykonaniem. DLC jest bardzo nierówne, ale całościowo bawiłem się dobrze. Lepiej niż się spodziewałem, ale to tylko za sprawą The Indigo Disk, które uratowało całą sytuację. Polecam, ale tylko dla tych wytrwałych.
Pokemon Scarlet/Violet: The Hidden Treasuer of Area Zero DLC
Platforma: Nintendo Switch – DLC do Pokemon S/V
Ocena vulpiego za CAŁE dwie części DLC: 8/10
(ocena obejmuje wyłącznie DLC, nie obejmuje oceny gry głównej)