Słyszeliście, jakie dantejskie sceny dzieją się teraz w muzeum Van Gogha w Holandii? Jeśli nie, to nie dziwię się, bo o tej aferce piszą raczej media z USA, a nie z Europy. Dlaczego? Bo ci z USA nie rozumieją tych z Europy. Zapraszam do mojego felietonu!

Fani Pokemon mieszkający w Europie od dawna mają przekichane i to chyba najbardziej ze wszystkich fanów z całego świata. Nie dość, że kolebka Pokemonów znajduje się w Japonii i wszystko co najfajniejsze wychodzi zawsze tam, to jeszcze na dodatek nie mają własnego stałego sklepu Pokemon Center (który jest na przykład w USA) i tych wszystkich fajnych eventów związanych z grami, które prowadzą sklepy w Japonii i USA.

Bycie fanem Pokemon w Polsce jest jeszcze trudniejsze, bo TPCi nie obejmuje naszego kraju, zleca wykonanie eventów i marketingu tak na prawdę prywatnym przedsiębiorcom. Karcianką w Polsce zajmuje się Rebel i to on ją promuje razem z setką małych i większych sklepów, które często prowadzą fani. PRem na polskę kieruje zewnętrzna firma (i tak dobrze, że od pewnego czasu informacje prasowe pojawiają się w naszym języku!), grami na konsolę Nintendo zajmuje się CQE, które też razem z polską ogarnia jeszcze kilka innych krajów, a eventami to już zajmują się wszyscy po trochu i trudno je razem skoordynować.

Dzieje się u nas trochę lepiej ostatnio (a już na pewno tysiąc razy lepiej, niż 10 lat temu, kiedy zakładałem serwis WAW Pokemon), ale nadal jest to tylko kropla w morzu potrzeb prawdziwego POKEFANA.

Patrzę teraz tylko na nasz kraj, ale przecież fanów Pokemonów na świecie są tysiące, jeśli nie miliony i to chyba logiczne, że wielu z nich chciałoby dostać, kupić jakieś ekskluzywne gadżety związane ze swoją ulubioną marką, posiadać coś, czym mógłby się pochwalić przed innymi lub w internecie i ogólnie sprawić sobie przyjemność wydając swoje pieniądze na Pokemony.

Świetnie widać to w momencie, gdy co roku pojawiają się karty Pokemon w zestawach Happy Meal w restauracjach McDonald’s. Nie dość, że nagle sprzedaż tych zestawów szybuje w kosmos, to oczywiście restauracje wprowadzają swoje własne wymagania jeśli chodzi o liczbę zakupów “zabawek” do każdego zestawu. Jest to spowodowane tym, że fani złaknieni oficjalnych gadżetów w naszym kraju – chcą ich kupić jak najwięcej i po prostu – chcą je kupić. W tej historii na razie pominę jeszcze zakupy scalperów, ale wrócę do nich za chwilę.

Skąd w ogóle ten wpis?

Wczoraj pisałem o bardzo ciekawej i zaskakującej z mojego punktu widzenia akcji Pokemon x Muzeum Van Gogha. Pokemony, chcąc uczcić 50 lecie muzeum w stolicy Holandii – Amsterdamie wypuściło specjalny wernisaż związany z najpopularniejszą marką na świecie.

Więc wiecie. Mamy jedno jedyne miejsce na świecie, w którym od wczoraj można kupić tylko i wyłącznie tam sprzedawane maskotki i gadżety z Pikachu oraz innymi Pokemonami stylizowanymi na prace Van Gogha, dodatkowo jedyne miejsce na świecie w którym można zdobyć do końca roku specjalną promocyjną pamiątkową kartę Pokemon całkowicie za darmo (dopóki nie będą dokładać ich do zakupów w Pokemon Center).

No i rozumiecie? Fani z całego świata zlecieli się, by szturmować muzeum i wykupić dla siebie jak najwięcej. Ba, by wykupić również jak najwięcej dla swoich znajomych (a scalperzy – by jeszcze wykupić na dalszą sprzedaż). Nie trzeba być znawcą rynku by wiedzieć, że szturm będzie nie większy niż jakby wystawili w Lidlu karpia na promocji. Tym bardziej, że przypominam – mówimy tu o jednym jedynym miejscu na świecie, a nie na przykład setkach restauracji McDonald’s (gdzie też robi się przecież szturm na karty Pokemon).

Zawrzało w internecie, ale… właściwie czemu?

I nie ukrywam – dziwią i śmieszą mnie reakcje Pokemonowych hmm… celebrytów, lub influencerów (jakkolwiek chcemy ich nazwać).

Zacznijmy od tego, że niektórzy z nich (jak chociażby Joe Merrick – twórca i administrator Serebii) zostali zaproszeni na przedpremierowy pokaz nowej wystawy Pokemonowej w muzeum. Z tego powodu TPCi opłaciło wylot i koszty przejazdu, by Joe mógł nakręcić materiały na stronę i rozreklamować event wśród społeczności (były to posty sponsorowane, które Joe osobiście odpowiednio oznaczał jako reklama). Nic w tym złego, też chętnie chciałbym pojechać na taki event, ale oczywiście nikt z Polaków (a nawet nie wiem, czy ktokolwiek z Europy) miał możliwość skorzystania z takiej opcji od The Pokemon Company.

Joe przeszedł sobie po prawie pustym muzeum, nakręcił filmy, kupił sobie spokojnie gadżety, pojechał do domu i następnego dnia zamarł, kiedy zobaczył jak muzeum zostało zrushowane przez głodnych fanów.

Pisanie o takich oczywistościach w internecie i próba zdyskredytowania takich fanów (nawet jeśli są to w większości scalperzy) nie wniesie nic nowego i nie jest w ogóle uargumentowane.
Gdyby event pojawił się w kilkunastu muzeach na raz (gdzie w każdym z nich do zdobycia i kupienia byłoby to samo), to problem również by był, ale na dużo mniejszą skalę. Czy na serio ktoś dziwi się, że na KONTYNENCIE, na którym nie ma Pokemon Center, zlatuje się cały KONTYNENT (a może i nawet inne kontynenty też), by wykupić produkt który jest dostępny WYŁĄCZNIE w tym jednym miejscu na świecie?

Tym bardziej, że chyba już wszyscy zapomnieli co działo się jak na mistrzostwach świata Pokemon w Lodnynie zrushowany był tymczasowy Pokemon Center, który został na kilka dni otwarty wyłącznie z tej okazji. Tam było o tyle lepiej, że trzeba było wykupić nieźle wycenianą wejściówkę by w ogóle do tego Pokemon Center wejść, ale przecież i tam działy się nie mniej dantejskie sceny.
Obsługa muzeum też sama zdziwiła się chyba tym napływem rządnych wiedzy fanów, bo zamknęła możliwość zakupu gadżetów (nawet na stronie internetowej) po czym wprowadziła limity na jeden bilet. W czym to pomogło? W niczym, bo mleko się rozlało i wejściówka, która miała gwarantować jedną kartę promocyjną, niektórym osobom gwarantowała ich czterdzieści.

Sytuacja bez wyjścia

Jest kilka powodów dla których piszę ten wpis. Po pierwsze – totalnie nie dziwi mnie zachowanie osób w muzeum i wiem, że tak może to wyglądać przez kilka najbliższych tygodni, chyba, że obsługa muzeum odpowiednio na to zareaguje (wraz z ochroną). Po drugie – nie mogę wytrzymać pieprzenia fanów Pokemon z Ameryki, że ci wredni Europejczycy nie potrafią się zachować na takich eventach i przez to TPCi będzie robić mniej takich kolaboracji. To jest śmieszne i krzywdzące twierdzenie jednocześnie. TPCi robi eventy jakie chce i kiedy chce i ma je zaplanowane w kalendarzu na długie miesiące do przodu. Sprzedaż i scalping dla TPCi się totalnie nie liczy, bo gdyby się liczył, to nie musiałbym o tym o lat pisać na stronie i discordzie. Poza tym – hajs się zgadza. Gadżety wyjdą wszystkie, nawet pocztówki, których cena szaleje tak jak produktów Apple (a nie mówimy jeszcze o rynku wtórnym).

Po trzecie – nie mogę zrozumieć i wkurza mnie to, że taka wielka firma nie potrafi otworzyć chociażby jednego stacjonarnego Pokemon Center w Europie, który chociażby w 1% rozładowałoby potrzeby fanów. Chociażby z możliwością bezpiecznego i niedrogiego zamówienia produktów do Polski. Gwarantuję, że sprzedaż byłaby ogromna, a rynek pokazałby, że takich miejsc potrzebnych jest więcej.

W ogóle myśląc coraz więcej o akcji w muzeum, zastanawiam się co kieruje TPCi, że tak niska jest podaż ich produktów i ich planowanie. Karcianka pokazała, że dodruki są konieczne, a ceny przez to wcale nie spadają (a nawet jeszcze wzrastają). Na serio mówimy tu o celowym wypuszczeniu zbyt małej ilości produktów, żeby zwiększała się ich cena? Przecież wychodzi na to, że samo TPCi chciałoby by istniał scalping i windowanie cen na rynku wtórnym!

To takie moje drobne przemyślenia z akcji, która jest dla mnie totalnie standardowa i urosła do całkiem fajnej burzy z której w ogóle deszczu nie będzie. Nie zdziwię się, gdy za 5 lat dojdzie do podobnych akcji. I za 10. I za 20. I wtedy też będę o nich pisał tak samo i też nic się nie zmieni.

To było pomocne?

Dzięki za informację!

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.