Przez wiele lat, po starcie i wyjściu z bety przeglądarki Mozilla Firefox, postanowiłem porzucić stare i koślawe IE (oraz (wtedy jeszcze nakładkę) Maxthona) by spróbować czegoś nowego.
Firefox był świetny, nowy, świeży, pełen dodatków, skórek, wszystkiego czego w IE brakowało. Zdobywał niesamowitą popularność nie tylko w Polsce, która go bardzo szybko przyjęła, ale także i na świecie.
A potem Firefox stał się mulasty, ciężki, zapychający, pełen błędów. Ciągle zmieniany i tak po prawdzie – niedopracowany. Męczący.
Google wyszło z inicjatywą stworzenia własnej przeglądarki. Przesiadłem się na Google Chrome jeszcze jak było w fazie beta i nie obsługiwało wtyczek. To było dobre kilka lat temu (bodaj nie było jeszcze Forum Revival (ale mogę się mylić)). Chrome to był demon prędkości, strony wczytywały się jeszcze zanim się o nich pomyślało.
Ale po tylu latach korzystania z Chrome, stał się ciężki, mulący, powolny, zżerający ogromne ilości danych i od niedawna (albo od dawna) również inwigilujący mocno mnie i wszystko co przeglądam i wypełniam. Google już nie jest tą dobrą firmą. Teraz wysysa ze mnie wszystkie informacje, żeby na mnie zarobić. Nie korzystam z Androida, Google+, Dysku Google i Chromebooków. Dla Gmaila jeszcze nie znalazłem alternatywy, ale przenoszę się na rozproszone usługi: Microsoftu, Yahoo i innych, mniejszych firm.
Tak więc od kilku dni powróciłem do Firefoxa i jestem bardzo szczęśliwy. Powrót nie był ciężki, chociaż chwilę zajęło zanim się odnalazłem. Teraz czuję się jak u siebie w domu, gdzie nie są pootwierane wszystkie okna, a wujek Google zagląda mi przez ramię i pyta: „Co tam klikasz w internecie?”